Wpajana nam od lat, a w ostatnim czasie z coraz większą intensywnością wiedza, że orzechy to źródło wszelkiego dobra, spowodowała, że postanowiłam przyjrzeć się dokładniej temu tematowi. I nie chodzi tu o to, który rodzaj orzechów jest lepszy, bogatszy w coś tam, co dla naszego zdrowia jest niezbędne. Chodzi o ideę i o to, aby nie dać się zwariować w pędzie za żywnością eko, organic, vege czy jakkolwiek jeszcze będziemy ją nazywać. Bo orzechy niewątpliwie coś w sobie mają. Tylko co nam z nich pomaga? I czy jest coś co może nam zaszkodzić?
Orzechów jest od groma – małe, duże, lepsze i gorsze. Z punktu widzenia botaniki, orzechem w pełnym tego słowa znaczeniu jest jedynie orzech laskowy. A na przykład pistacje, orzechy kokosowe czy ziemne to pestkowce, a orzeszki ziemne to nic innego jak dalecy kuzyni fasoli. Mają sporo kalorii, ale to tłuszcze nienasyconych, regulujące metabolizm. O tym jednak, co orzechy mają pożytecznego, możecie przeczytać na każdej stronie o zdrowym odżywianiu.
Ja chciałabym przyjrzeć się toksynom, które mogą znajdować się w orzechach, a które podobnie jak mikro – i makroelementy są niewidoczne dla oczu .
Czy nie macie czasami po zjedzeniu orzeszka poczucia, że coś z nim było nie tak? Jakiś taki inny smak, posmak, zapach… Ale jemy dalej, bo z orzeszkami jest jak z chipsami – jak się rozpocznie paczkę, trzeba zjeść od końca! Bo wspomagają pracę mózgu, mają dużo magnezu, selenu, flawonoidów i innych cudownych wynalazków. Więc wsuwamy w czasie sesji, w ciężkim okresie nadmiernego stresu, w zdrowiu i chorobie. Właśnie przedłużyliśmy sobie życie! Nasze serce odwdzięczy się nam regularnym i długim biciem po wsze czasy!
Niestety, trochę za dużo w tym euforii, a za mało obiektywizmu. Owszem, orzechy same w sobie to niewątpliwie źródło zdrowia. Z jednym wyjątkiem: jeśli nie zawierają mikotoksyn. To substancje, które znajdziemy nie tylko w orzechach, ale też w mące, jej przetworach, fasoli, kukurydzy czy innych warzywach oraz nasionach, z których wytwarza się oleje. Najczęściej te toksyny wytwarzane są przez grzyby z rodzaju Aspergillus, Fusarium i Penicillium.
Niestety, objawy zatrucia mikotoksynami mają charakter przewlekły, dlatego nie skojarzymy od razu związku naszego bólu głowy, wzdęć czy uczucia zmęczenia z jedzeniem, bo co ma piernik do wiatraka???
Otóż ma i to bardzo dużo. Działanie mikotoksyn w pożywieniu nieprawidłowo przechowywanym, w warunkach sprzyjających rozwojowi grzybów, po latach może okazać się mega szkodliwe. Mikotoksyny, na działanie których organizm jest narażony przewlekle, mogą powodować schorzenia nerek, wątroby, powodować zaburzenia hormonalne prowadzące do zaburzeń płodności. Wieloletnie oddziaływanie mikotoksyn na komórki naszego organizmu może powodować mutacje w ich DNA prowadząc z czasem do rozwoju powaznych chorób.
I tak oto zamiast zdrowego serca mamy choróbsko, które podstępnie wdarło się do naszego świata. Mikotoksyny nie poddają się niestety działaniu wysokiej temperatury i nawet prażenie ich nie usunie. Po prostu jak już są w orzechu, to są i już. Nie wspomnę już nawet o zmianach skórnych, jakie orzechy mogę nam zafundować. Nie bez powodu więc uznawane są za jedne z najsilniejszych alergenów, przy czym często odpowiadają za to właśnie toksyny, a nie same orzechy.
Czy to znaczy, że nie należy jeść orzechów? Absolutnie nie! Wybierajmy jednak te z pewnego źródła. W domu przechowujmy je w suchych, zacienionych i chłodnych miejscach, gdzie ryzyko wystąpienia wilgoci jest małe. A osobiście sądzę, że przesada w każdą stronę jest niezdrowa, dlatego moja rada to jedna garść orzechów dziennie dla ochrony serca i naczyń w zupełności nam wystarczy.
Zobacz, jakie orzechy możesz u nas kupić!